-
"Dam radę." Powtarzałam sobie cały czas w myślach, przebiegając z Julianem między tłumem tętniącym życiem. Małe dzieci, nastolatki, dorośli. Kilka grup krwi. Próbowałam zająć swoje myśli czymś innym. Przy każdej podjętej próbie, coś mnie rozpraszało. Świeżak nie może się skupić w wielkim tłumie, duh. Zerknęłam na Juliana. Sprawiał wrażenie niewzruszonego, jakby nic go nie ruszało. Przy samej końcówce, padłam na ziemię. Wtopiłam palce od dłoni w trawę. Byłam cholernie głodna.- Wyobraź sobie, że zamiast krwi ludzkiej, pijesz krew małych istotek - zaczął Julian. - Nie przeraża cię to, że te wszystkie małe zwierzątka kiedyś spikną się i zmówią przeciwko tobie?
- Mało pociągająca propozycja - splunęłam.
- Brawo, Mare. Nie rozszarpałaś żadnego małego dzieciaczka. Jestem z ciebie dumny - oparł się o drzewo i westchnął teatralnie.
- Jeśli nie przestaniesz, twoja twarz będzie ryła beton - warknęłam. - Swoją drogą, ciekawe co u dziewczyn. Pewnie siedzą przerażone i knują jak się mnie pozbyć.
- Pomijając to, że omal nie rozerwałaś swojej koleżanki na dwie połówki, to nie mają żadnego powodu.
Wstałam i otrzepałam się z ziemi. Nowe spodnie od Prady i co? Trzeba wyrzucić.
- Mam wspaniały pomysł. Najarajmy, nachlejmy i zagrajmy w prawdę albo wyzwanie. Trzeba jakoś załagodzić konflikt między tobą, a przyjaciółkami. Do alkoholu możemy ci dodawać krwi. Dobrze smakuje z burbonem - puścił do mnie oczko.
- Burbon, whisky, czysta, shoty. Boże, Julian. Kocham cię - powiedziałam, uniosłam ręce do góry i zaczęłam machać dłońmi. - Możemy juz wracać? Proszę? - uśmiechnęłam się.
Jednak Julian zdawał się nie zwracać uwagi na to co robię. Wpatrywał się we mnie z delikatnie zmarszczonymi i uniesionymi w górę brwiami. Dolna warga niemal niewidocznie drgała. Musiałam powiedzieć coś dziwnego. Tylko co. Pamiętam tylko jak wymieniałam alkohole z mojej całej przemowy.
- Powiedziałam coś nie-tak? - krzywo się uśmiechnęłam, a w odpowiedzi zaśmiał się cicho.
Podszedł do mnie, podniósł w górę, złapał za pośladki i zaczął całować. Oczywiście to odwzajemniałam. Cieszyłam się chwilą. No tak, "Kocham cię". Chyba nie zrozumiał przenośni, ale jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało. Po jakimś czasie wziął mnie na ręce, tak, że miałam głowę położoną na jego klatce piersiowej.
- To był wystarczający trening, wracamy do naszych.
"Naszych." Chciałabym w to wierzyć, ale zmiany w rasach, prędzej czy później nas podzielą.
*
Staliśmy przed drzwiami do domu Juliana. Domu... a raczej willi. Cholernie duża chata. Julian przeszedł przez drzwi bez problemu, ale gdy ja chciałam przejść przez próg, napotkałam na niewidzialną barierę.- Ekhem - zaakcentowałam.
Julian natychmiast się odwrócił, a następnie uśmiechnął.
- No tak. "Zaproszenie". Mrs. Primera - krzyknął wgłąb domu.
Po pięciu minutach obok niego pojawiła się kobieta w podeszłym wieku, uderzająco podobna do tej z mojego snu. Uśmiechnęła się do Juliana i powiedziała:
- Witam, Panie Walsh. Cóż za piękny dzień. W czym mogę Panu pomóc?
- Witaj Margaret. Doprawdy, piękny. Mogłaby Pani zaprosić do środka tą piękną, młodą istotkę? - spojrzał jej głęboko w oczy.
- Naturalnie, Panie Walsh. Proszę, wejdź do środka - zwróciła się do mnie.
Chwilę stałam w bezruchu. Spojrzałam na swoją stopę. Położyłam piętę tuż przed wejściem i powoli opuszczałam ją w dół. Gdy cała pięta była już poza wejściem, pewniej postawiłam kolejne kroki.
Byłam już w środku.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz